Nowy rok, nowy
post, duże opóźnienia, a do tego Ani padł komputer...
Dzisiaj dalej o
poczuciu własnej wartości. Co je buduje? Poczucie, że osoby nam bliskie
dostrzegają nas i akceptują takimi, jakimi jesteśmy oraz gdy inni również cenią
nas za to, jacy jesteśmy.
Sednem rzeczy
jest umiejętność wyrażania przez rodziców miłości. Wierzę, że wszyscy kochamy
nasze dzieci, ale czy potrafimy właściwie to okazać?
Wyobraźmy sobie
taką sytuację. Jesteśmy z małym dzieckiem na placu zabaw. Nasza pociecha
pierwszy raz samodzielnie zjeżdża ze zjeżdżalni krzycząc „Mamo/Tato, patrz na
mnie!”. Co zazwyczaj mówimy? „Super, świetnie! Ale jesteś zdolny/a!”. Jednak chwaląc
malucha dajemy mu nie to, czego od nas potrzebuje. Wyrażając naszą miłość
mylimy jej/jego istnienie z osiąganiem przez nią/niego celów. Nasze dziecko nie
brało pod uwagę, że powinno mieć jakąś umiejętność, by cieszyć się zabawą na
placyku. Prosi nad o dostrzeżenie jego osoby, potwierdzenie jego istnienia.
Może się też
zdarzyć, że wyrażając miłość mówimy „Uważaj, bo spadniesz!”. Takie hasła
zaburzają rozwój poczucia własnej wartości, zaburzają i niszczą radość z
zabawy. Dziecko dostaje komunikat – nie sądzę, by mogło ci się udać. W ten
sposób skupia się ono na odczuciach rodzica, a nie swoich. Współpracując może
ono stać się bojaźliwe i niespokojne lub też podatne na wypadki (spełniając
oczekiwania rodzica).
Co więc zrobić w
takiej sytuacji? Jak zbudować poczucie własnej wartości? Wystarczy nawiązać
kontakt wzrokowy, pomachać i krzyknąć „Hej, kochanie!”. Pokazać, że razem z
dzieckiem jesteśmy świadkami jego doświadczenia. Dostanie ono od nas
informację, że jest zauważone, a to zaspokoi jego/jej potrzebę miłości.
Uczestnicząc bardziej możemy poobserwować minę dziecka. Gdy jest podekscytowane,
można powiedzieć „Widzę, że dobrze się bawisz!”. Gdy ekscytacja miesza się z
niepewnością – „Widzę, że świetnie się bawisz, ale to chyba jest również trochę
niebezpieczne, prawda?”. W ten sposób językiem osobistym opisujemy jego/jej
wewnętrzne doświadczenia.
Gdy mamy w domu
niemowlę interpretujemy jej/jego płacz na różne sposoby. Dziecko mówi – jestem
zawiedzione, nieszczęśliwe, głodne, zimno mi. Fajnie, gdy do płaczu dodamy słowny
komunikat w języku osobistym opisujący ten stan, np. „Ach, jest ci zimno”, albo
„O, byłeś głodny”. Dlaczego to takie ważne? Bo sednem wszystkiego jest
umiejętność wyrażenia własnych odczuć. Dzięki temu wiemy, kim jesteśmy i jakie
relacje łączą nas z innymi.
Gdy dziecko
będzie starsze, będzie mogło po zjedzeniu części obiadu powiedzieć „Nie, dziękuję,
już nie jestem głodna”, zamiast „Nie znoszę tego!”, lub „To niedobre!”. W tym
drugim przypadku dziecko nie ma kontaktu z własnymi odczuciami, potrafi jedynie
identyfikować się z uczuciami rodzica i przyjmować je lub odrzucać.
Kolejny
przykład. Nasze dziecko chodzi już do szkoły. Ostatnio jest przygnębione. Mamy
do wyboru albo tradycyjnie go „wychować”, albo dostrzec. Przy pierwszej opcji
można powiedzieć – „Dlaczego zawsze muszę ci przypominać o pracy domowej?
Wiesz, że trzeba ją zrobić! Wiesz, że nie dostaniesz dobrych ocen, jeśli jej
nie zrobisz.” Można by też powiedzieć – „Co się dzieje? Zwykle bez mojego
przypominania zabierasz się do lekcji. Czy masz jakieś problemy w szkole?
Koledzy ci dokuczają? Czy coś się stało?”. W tej sytuacji pewnie usłyszymy, że
nic. Przede wszystkim dlatego, że dziecku/nastolatkowi trudno jest wyrazić
swoje uczucia, gdy pada konkretne pytanie. Po drugie dziecko słyszy komunikat –
„Jesteś dla nas problemem. Bardziej nam się podoba, gdy jesteś szczęśliwy/a.”.
Doświadcza więc, że ta sytuacja i jego uczucia są dla rodziców kłopotliwe. Gdy
chcemy dostrzec dziecko moglibyśmy powiedzieć: „Widzę, że masz teraz problemy z
zadaniami domowymi. Czy zastanawiałeś się, dlaczego tak jest?”. Możliwe, że
odpowiedzią będzie „Nie”, ale rodzice mogą kontynuować – „Chciałabym się tego
dowiedzieć. Czy potrzebujesz pomocy w zadaniu?”. W ten sposób nie definiujemy
problemu, ale kierujemy uwagę dziecka do jego wnętrza. Być może za jakiś czas
znajdzie ono odpowiednie słowa, by opisać, co się z nim/nią dzieje.
Podsumowując, często
wspomina się o tym, że krytycyzm niszczy zarówno poczucie własnej wartości, jak
i wiarę w siebie. Okazuje się jednak, że pochwały mogą być równie destruktywne.
Nie oznacza to, że mamy automatycznie od teraz przestać chwalić swoje dzieci.
Chodzi o to, byśmy częściej dostrzegali je jako osobę, a nie jako czyny, które
wykonują.
Przyjrzyjmy się
takiej sytuacji. 3,5-letni chłopiec czeka na powrót mamy z pracy i rysuje, by
skrócić sobie czas oczekiwania. Po jej powrocie biegnie do drzwi i mówi: „Zobacz,
mamo, to dla ciebie!”. Matka odpowiada: „Jest naprawdę dobry. Jesteś naprawdę
utalentowanym rysownikiem!”. Co się zadziało? Mama pochwaliła chłopca, ale czy
nawiązała z nim kontakt? Czy otrzymał to, czego oczekiwał? Chłopiec nie pobiegł
do niej z obrazkiem, żeby go oceniła. Pobiegł, bo ją kocha i za nią tęsknił.
Gdyby robił cokolwiek innego, pokazałby jej to. Chłopiec dał matce w tym
momencie siebie – swoją egzystencję w danym momencie. Gdyby mama ofiarowała mu
w tym momencie spontaniczną, osobistą reakcję, np. „Cześć kochanie. Tęskniłam
za tobą!”, albo „Dziękuję. Opowiesz mi o tym obrazku?”, dziecko otrzymałoby to,
o co prosiło. Skoro jednak chłopiec został oceniony, następnym razem będzie z
mamą współdziałał witając ją słowami „Zobacz mamo, czy to nie jest dobre?” lub „Zobacz,
jaki jestem zdolny!”. Punkt widzenia dziecka zmienia się więc z „być” na „potrafić”,
z „istnieć” na „osiągać”.
Proponuję zatem,
za autorem książki, zrobić mały eksperyment. Podejdźmy dziś do naszych dzieci i
zapytajmy ich „Jak myślisz, dlaczego cię kocham?”. A gdy wymienią już sto
tysięcy rzeczy, w stylu „bo dzisiaj sprzątnąłem swój pokój”, albo „bo wyrzuciłam
śmieci”, odpowiedzmy, że kochamy je dlatego, bo są. I zaobserwujmy reakcję.
- Arleta -
Bibliografia
Juul Jasper, Twoje kompetentne dziecko, Wydawnictwo MiND, 2011, 2012 ISBN 978-83-62445-02-8